Tysiące kilometrów na szybowcu

Tysiące kilometrów na szybowcu – w „Wysokich Obcasach” wywiad z Adelą Dankowską

Cały tekst: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,127763,16812912.html

Kiedy wzbijamy się w powietrze, ziemskie sprawy zostawiamy na ziemi. Z rozrzewnieniem patrzę na cumulusy, szczególnie congestusy – mają przepiękne kształty. Lata się między nimi jak między rzymskimi kolumnami. Najbardziej lubię latać pod koniec sierpnia. Bociany odlatują do Afryki. Wlatuję w stado – rozmowa z szybowniczką Adelą Dankowską*
Kiedy ostatnio pani latała?
– Przed miesiącem. Niestety – jako pasażerka. Licencję mam ważną, ale muszę zrobić badania. Moja lekarka orzeczniczka jest na zwolnieniu lekarskim. Czekam, aż wróci do pracy. Nie chcę po tylu latach zmieniać lekarza.
Ile czasu spędziła pani w powietrzu?
– (Dankowska przynosi dziennik lotów prowadzony od 1955 roku)Na szybowcach przeleciałam 220 tys. km. To tak, jakbym pięciokrotnie okrążyła kulę ziemską. W powietrzu spędziłam 6,2 tys. godzin, czyli brakuje mi jeszcze trochę do roku. Liczby startów nie wymienię, za długo trzeba by liczyć. W maju minęło 60 lat, odkąd po raz pierwszy oderwałam się od ziemi w Lęborku.Wiek nie przeszkadza?

– Niedawno dopadła mnie zaćma. Mówię lekarzowi, że muszę widzieć w dal, bo to potrzebne mi do latania. A do czytania to mogę mieć okulary. Śmiał się ze mnie. Zoperował zaćmę. Kiedy zdjęłam opatrunek, krzyczałam z radości. Może jeszcze słuch powinnam sobie poprawić. Przez jeden sezon latałam na ogarze. To piekielnie głośny motoszybowiec. Nie zakładałam słuchawek i sobie narobiłam.

Jak to się zaczęło?

– Urodziłam się w Sobieniach nad Wisłą. Mieszkaliśmy na skraju Otwocka, w lesie. Tata pracował w sanatorium gruźliczym w Otwocku, był złotą rączką. Mama była przy mężu. Do szkoły chodziłam cztery kilometry przez las. W 1945 roku nocami nasłuchiwałam, jak przelatują alianckie bombowce. Ojciec chrzestny skończył lotniczą szkołę techniczną, służbę wojskową odbywał w Dęblinie, był w Polskich Siłach Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Wiele mi o nim opowiadano. Po wojnie wyjechał, mieszkał w Australii, dość młodo zmarł. Nigdy go nie widziałam. Zaczytywałam się w „Dywizjonie 303” (po latach poznałam w Poznaniu autora tej książki). A po wojnie nad naszym domem przelatywały samoloty, które lądowały na Okęciu. Zadzierałam głowę, patrzyłam. Boże, jak ja marzyłam, żeby się tam znaleźć. No i zawsze zazdrościłam ptakom. Obserwowałam je w tym naszym lesie, jak tak sobie skaczą z gałązki na gałązkę.

Lubiła pani sport?

– Do liceum chodziłam w Otwocku. Trenowałam tam lekkoatletykę i siatkówkę. W zawodach w skoku wzwyż zajęłam trzecie miejsce, byłam żywiołem. Wracając z zawodów w Milanówku, nasz opiekun spotkał w pociągu znajomego, który zajmował się naborem do Aeroklubu Warszawskiego. Mówił, że kobiety też mogą latać, a ja słuchałam go z otwartą buzią.

A co trzeba było zrobić, żeby zostać szybowniczką?

– Zgłosić się do aeroklubu. Zaraz po zdaniu matury pojechałam do warszawskiego. Nie powiedziałam o tym rodzicom. Wtedy kierowano na badania do Wrocławia i nawet dawano na wyjazd dietę. Pojechałam tam z koleżanką w 1953 roku. Szło się jeszcze po gruzach. Moje badania wypadły poprawnie, u koleżanki stwierdzili coś z tarczycą. Kurs szybowcowy zaczynało się od trzech skoków spadochronowych. Dopiero wtedy powiedziałam rodzicom. Mama złapała się za głowę, tata huknął, że zwariowałam. „Nie damy ci grosza” – powiedzieli. Odpowiedziałam: „Nie trzeba. Tylko o kanapkę na drogę poproszę”. Pojechałam do Nowego Targu. Skakaliśmy ze skrzydła dwupłatowego kukuruźnika. Z góry widziałam ośnieżone szczyty Tatr. Pilot klepnął mnie w ramię i skoczyłam.

Pierwszy szybowiec…

– …ABC, czyli drewniana belka, na której się siedziało, do niej przymocowane były skrzydła. Potem trzeba było korygować błędy nabyte na tej namiastce szybowca. Żeby opanować latanie na salamandrze, jaskółce czy musze, dużo jeszcze musiałam się nauczyć. Jak dotąd latałam na 48 typach szybowców.

Pierwszy rekord świata?

– W 1963 roku, pół roku po urodzeniu Jacka, miałam 28 lat. Był ciepły sierpień, piloci chcieli jechać nad jezioro. Ale Józef mówi, że nie ma mowy, bo będą fantastyczne warunki. Zaproponował Peli Majewskiej, by poprawiła rekord świata pobity przez Angielkę w Afryce. Zadzwonił też do fabryki okuć. Maksi Paszyc zwolniła się z pracy i natychmiast przyjechała na lotnisko. A ja siedziałam w papierkach i jak już wszyscy wystartowali po rekordy, to nieśmiało zapytałam, czy też mogłabym spróbować. Wolna w hangarze była tylko smętna foka, prototyp szybowca. Między Ostrowem Wielkopolskim a Gnieznem miałam najlepszy komin w życiu, prawie 7 m.

Pela pierwsza pobiła rekord prędkości. Podrzucają ją do góry, a ona jakaś smętna. Przeczuwała to: najpierw pobiła ją Maksi, a potem ja, o całe 5 km/godz. Najbardziej Pela nie mogła przeżyć tego, że pokonała ją uczennica. Chciała natychmiast wyjeżdżać z Leszna. Mówię do niej: „Poczekaj, tort jeszcze będzie z okazji rekordu”. Dzięki rekordowi automatycznie dostałam się do kadry narodowej.

*Adela Dankowska – urodzona w 1935 roku, wielokrotna mistrzyni Polski. W 1975 roku zwyciężyła w Międzynarodowych Zawodach Szybowcowych Kobiet FAI, które po latach przekształcono w mistrzostwa świata kobiet. Jej mężem był Józef Dankowski, w latach 1958-83 trener kadry narodowej. Zmarł w 2008 roku. Syn Jacek Dankowski, pilot LOT-u, od 20 lat jest trenerem polskiej kadry szybowników. Córka Dorota prowadzi własne przedsiębiorstwo

Cały wywiad z Adelą Dankowską w najnowszym numerze „Wysokich Obcasów”!

Poleć znajomemu
  • gplus
  • pinterest

O Autorze

Zostaw komentarz